Wyjazd do włoskiego regionu Marche był, jak zwykle zresztą, jedną wielką ucztą. Piłam dużo wina, jadłam jeszcze więcej. Najczęściej odwiedzaliśmy La Pantanę - rodzinną trrattorię, o której pisałam TUTAJ. Jeśli ktoś z Was byłby w okolicach Pesaro i Tavullii, serdecznie polecam!
Zdecydowanym hitem były pieczone szaszłyki z krewetek i kalmarów. Jadłam je trzy razy w dwóch restauracjach. Uwielbiam owoce morza, które we Włoszech zawsze są świeże, a te pieczone w piecu smakowały wyśmienicie.
Szanowny Małżonek skusił się na pieczonego królika, ale chyba nie było to wybitne danie, bo z zazdrością spoglądał na moje szaszłyki.
Nie mogło oczywiście zabraknąć tradycyjnej włoskiej pizzy, przystawek oraz makaronów: penne z krewetkami, pomidorkami i rukolą oraz ręcznie robionego fettuccine z owocami morza. Na szczególną pochwałę zasługuje ten ostatni - jak to się mówi "niebo w gębie"!
Pierwszy raz jadłam zuppę inglese, ciasto biszkoptowe nasączone czerwonokrwistym likierem Alchermes. Deser smakował ciekawie, ale chyba wolę tradycyjne tiramisu, które wprost uwielbiam.
Zdecydowanym hitem były pieczone szaszłyki z krewetek i kalmarów. Jadłam je trzy razy w dwóch restauracjach. Uwielbiam owoce morza, które we Włoszech zawsze są świeże, a te pieczone w piecu smakowały wyśmienicie.
Szanowny Małżonek skusił się na pieczonego królika, ale chyba nie było to wybitne danie, bo z zazdrością spoglądał na moje szaszłyki.
Nie mogło oczywiście zabraknąć tradycyjnej włoskiej pizzy, przystawek oraz makaronów: penne z krewetkami, pomidorkami i rukolą oraz ręcznie robionego fettuccine z owocami morza. Na szczególną pochwałę zasługuje ten ostatni - jak to się mówi "niebo w gębie"!
Pierwszy raz jadłam zuppę inglese, ciasto biszkoptowe nasączone czerwonokrwistym likierem Alchermes. Deser smakował ciekawie, ale chyba wolę tradycyjne tiramisu, które wprost uwielbiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz